Maronka to legendarna przywódczyni zbójników z Inwałdu, grabiących ziemie u podnóża Beskidu Andrychowskiego. Kiedy żyła? – trudno dziś ustalić.
Artykuł umieszony pół roku temu w Wikipedii (sic!) podaje datę „początek XIX w.”. To jednak mało prawdopodobne. Już bowiem kronika parafialna Bulowic z 1883 r. (Liber Memorabilium penes parochiam Bulowice confectus anno 1833), wspomina legendę o śmierci zbójczyni. Dalsze źródła pozwalają stwierdzić, że jeśli w ogóle Maronka kiedykolwiek żyła, to był to zapewne wiek XVII bądź XVIII.
Ta ludowa, dziś zapomniana opo¬wieść, korzeniami sięga wędrówek pasterzy wołoskich nazywanych także Walasami lub Praciakami, którzy przybyli tu z górnych Węgier (czyli dzisiejsza Słowacja) już w XV wieku. Jak pisze Józef Putek w swych książkach, migracje nasiliły się w kolejnym stuleciu, wskutek ukrócenia swobód pasterzy i nałożenia na nich podatków w ich ojczystym kraju. Wołosi prowadzący koczowniczy tryb życia trudnili się głównie hodowlą owiec i kóz. Osiedlali się na tzw. prawie wołoskim, byli zobowiązani do różnych świadczeń na rzecz dworu – zazwyczaj czynsz za użytkowanie terenów pasterskich był spłacany w postaci naturalnej (barania). Wkrótce też zaczęto osadzać Praciaków we wsiach niemal na całym terenie księstwa oświęcimskiego i zatorskiego, zmuszając do innych zajęć. Niektórzy z nich buntowali się przeciw pańszczyźnianej pracy; uciekali w Beskidy, by trudnić się – po staremu – pasterstwem. Nic więc dziwnego, że szybko zyskali sobie nieprzychylność księstwa. I zaczęła się wielka nagonka na Wołosów, porównywanych odtąd z Cyganami. Prześladowania zmusiły pasterzy do wiązania się w nieliczne bandy oraz ukrywania w beskidzkich lasach i grotach. Dało to początek sławnej epoce zbójów.
Maronka, wraz ze swą bandą miała spotykać się w inwałdzkiej jaskini. Inne źródła precyzują to miejsce i podają, że grupa przynosiła swe łupy do podziemnego pałacu w Wapienicy. Wiemy również, jak Maronka skończyła. Sława jej niecnych czynów dotarła pod Lanckoronę – stąd wojsko ruszyło w ślad za nią. Dopadli Maronkę i jej towarzyszy w karczmie w Bulowicach, niedaleko granicy z Andrychowem. Widząc, że znalazła się w potrzasku, dowódczyni musiała wypić truciznę, która przyniosła jej natychmiastową śmierć. Jej ciało zostało pogrzebane na granicy Bulowic z Roczynami. Tyle o legendzie mówi kronika parafialna z Bulowic.
Ile jest w niej prawdy?
Wiele wskazuje również na to, że Maronka wcale nie była kobietą. Kapucyn Wacław z Sulgustowa w swoim dziele O cudownych obrazach w Polsce Przenajświętszej Matki Bożej wspominając hi¬storię obrazu Matki Bożej Inwałdzkiej (Madonny Zbójnickiej), pisał: „Obraz ten przez zbójników węgierskich Lajosa i Marzonka gdzieś był zrabowany. Gdy jednak we śnie Matka Boska Lajosiowi się w 1608 r. objawiła, wskutek tego Lajos kazał ten obraz zawieść do zamku w Inwałdzie, ofiarując zarazem fundusz na wystawienie dla tego obrazu w kaplicy. Poczem obraz ten codziennie zawieszano na dębie przy drodze, a na noc odnoszono go do wójta, a gdy przy tym obrazie wielu doznało szczególniejszych łask i nawet licznych cudów, przeniesiony został do kościoła, do którego wielka liczba pobożnych z okolicy przybywa na odpust 16 lipca i 8 wrześnie”. Tę samą historię opisał w Sierotach Zebrzydowsk iego ks. Michał Król. W legendzie o obrazie Madonny Zbónickiej pojawia się Marzonka – zdaje się, że tutejsza ludność, słysząc obce imię przypisała je błędnie jakiejś niewieście. To, że Maronka był mężczyzną odnajdujemy także u ks. Stanisława Niziołka, wikariusza w parafii w Marcyporębie (ur. w 1859 r. w Izdebniku), który w swoich zapiskach wspomina o Maronce, przywódcy zbójników, założycielu ludu z Wysokiej.
Obecnie Beskidy pamiętają niewiele historii zbójów, plądrujących nasze ziemie. Dawniej powtarzano tu sobie opowieści o złoczyńcach ze Złotej Górki, którzy chodząc na szczudłach, straszyli mieszkańców, a zdobyte łupy przechowywali w pieczarze swojego gronia. Innym razem mówiono o bandzie z Bulowic, co napadała na pasterzy pasących owce na Jawornicy. Legendę o Maronce zabił czas – dziś tylko gdzieniegdzie przytacza się podania zawarte w kronice parafialnej z Bulowic i te zapisane w Sierotach Zebrzydowskiego ks. Michała Króla. Trzeba jednak przyznać, że motyw inwałdzki opowieści o Maronce został w ostatnich latach ożywiony, głównie za sprawą ks. Jana Twardowskiego, który w „Polskiej litanii” pisał: Madonno Inwałdzka,/która skruszyłaś/ herszta ze zbójami,/módl się za nami!